Teść, wyraźnie w swoim żywiole, brzęczał kosiarką spalinową z takim zaangażowaniem, jakby przygotowywał Wembley na otwarcie sezonu, a nie strzygł trawę w domku letniskowym wujka Jesusa. My goniliśmy za nim z grabiami, nic więc dziwnego, że niezbyt wyraźnie dotarł do nas głos Mamy Baska, która wyszła z wiklinowym koszem, zamachała do nas kozikiem, a potem podążyła ścieżką w las. Zanotowałam, że poszła na grzyby i że na pewno wróci na obiad. Każdy Bask wraca na obiad. W tej kwestii się nie pomyliłam, kiedy jednak pokazała nam zawartość koszyka, zamarłam z przerażenia. Cztery dorodne dziewięćsiły bezłodygowe. Równie piękne, co chronione.
– Zobacz, co ci teściowa przyniosła, żeby strzec was przed wiedźmami! – wykrzyknęła nie kryjąc dumy i poleciła mi wybrać sobie jeden z kwiatów.
Nie chciałam brać udziału w tej zbrodni na naturze, ale jak tu zaprotestować, kiedy teściowa i wiedźma występują w jednym zdaniu? Finish reading Eguzkilore, czyli Genesis po baskijsku